Ostatnio w naszym środowisku toczyła się dyskusja o pomyśle „telewizyt” i „telekonsultacji”. Sytuacja taka, a nie inna więc z pozoru rozwiązanie wydaje się dobre. Zwłaszcza, że jak to bywa w takich dyskusjach „koronnym” argumentem jest: „na zachodzie tak robią”. Pytanie jednak jest takie, czy to oby na pewno dobre rozwiązanie w wypadku naszej rodzimej weterynarii?
Według mnie i większości lekarzy z tego co obserwuje różne dyskusje nie. No może do pewnego stopnia można przymknąć oko gdy rzeczywiście pytanie zalicza się do mało szkodliwych: o odrobaczenie, o terminy szczepień, kropelki na kleszcze itp. Innym odstępstwem jest konsultacja naszego wieloletniego pacjenta leczonego u nas przewlekle, którego znamy jak własne zwierzę.
Jeżeli chodzi o diagnostykę i leczenie zwierząt to mamy kilka znacznych różnic jeżeli chodzi o telefoniczne przedstawienie problemu niż w wypadku konsultacji ludzkich.
Człowiek wie dużo dokładniej co się dzieje z jego własnym ciałem, jest w stanie dużo precyzyjniej opisać swoje objawy i problemy. Zły opis objawów zwierzęcia przez telefon, może lekarza zaprowadzić w zupełnie odległe kierunki diagnostyki np.:
– wypływ z noska i katar to może być przetoka z zęba, a nie przeziębienie
– duszność nie musi być zapaleniem płuc, a płynem gromadzącym się w brzuchu naciskającym na przeponę
To są dwa szybkie przykłady, ale tego jest multum. Jako wieloletni pracownik wielu klinik i lecznic całodobowych też przyzwyczaiłem się, że sporo objawów trzeba wyciągać na miejscu, że opisywana prawidłowa waga ciała to tak naprawdę często otyłość kliniczna, a nigdy nie stresujący się kotem ma brzuch wylizany do samej skóry.
Telefon zaburza naturalny proces diagnostyczny na linii lekarz – pacjent – opiekun.
Zauważcie, że podstawowych punktów badania klinicznego nie jesteśmy w stanie wykonać: osłuchanie, ocena błon śluzowych, temperatura, omacywanie. Czy lekarz naprawdę chce brać na siebie odpowiedzialność związaną z taką poradą?
Zawsze tłumaczymy opiekunom wagę badania klinicznego, bezsens diagnozowania ze zdjęć, oraz konieczność dynamicznego poszerzenia diagnostyki w zależności od rozwoju objawów. Dlaczego więc obecna sytuacja ma to zmieniać? Zwierzęta dalej chorują w ten sam sposób.
Już nawet nie chce zaznaczać, że wykorzystywać sytuację zaczną inne podmioty, które z weterynarią wiele wspólnego nie mają, za to z robieniem pieniędzy już tak. Już ruszyły „telefony zaufania”, w których rzekomo konsultuje lekarz. Nie mniej jednak nie ma żadnej informacji co do personaliów tego lekarza. Dodatkowo stanowisko naszej izby jest jasne. Wklejam je poniżej.
W czasach w których powinniśmy dbać o podwyższanie standardów, nie możemy pozwolić na to by ulegały one obniżaniu, zwłaszcza przez osoby, które w obecnej ciężkiej sytuacja widzą dodatkowe możliwości zysku.
Możliwe, że przyjdzie taki czas, że będzie trzeba wybrać to „mniejsze zło” (chociaż, ja jestem zdania jak Geralt, że „jeżeli mam wybierać pomiędzy jednym złem a drugim, to wolę nie wybierać wcale”), ale na chwilę obecną większość ZLZ działa normalnie z zachowaniem podstawowych wytycznych dotyczących zapobieganiu rozprzestrzeniania się koronawirusa, dlaczego więc ta usilna chęć co niektórych do zaniżania standardu? W imię czego? Bo na pewno nie dobra ludzi, a zwierząt już na pewno.
Czy wchodząc lekarzu w tą farsę z „proszę pokazać pieska do kamerki” bierzesz także odpowiedzialność za swoją poradę?
Czy pokazując swojego pieska do kamerki opiekunie oby na pewno zapewniasz mu bezpieczeństwo czy uspokajasz tylko swoje sumienie?