Postanowiłem pierwszy wywiad przeprowadzić z kimś kogo nie tylko bardzo cenię jako fachowca, ale także znam jako dobrego kolegę. Przed wami Jakub Kliszcz. Chyba nie skłamię jeśli powiem, że numer 1 jeśli chodzi o stomatologię małych ssaków w naszym kraju, a już zapewne za kilka lat i na starym kontynencie (jeśli kariera Kuby będzie rozwijać się w tak zawrotnym tempie jak teraz).
Dlaczego stomatologia małych ssaków? Co Cię do tego skłoniło?
Cóż, opowieść jest trochę przydługa. Zaczęło się od tego, że na drugim roku studiów poszedłem do kliniki SGGW celem zobaczenia jak wygląda praca lekarza. Jak to student drugiego roku, snułem się przestraszony po korytarzach, w wyświechtanym białym kitlu, który do tej pory widział jedynie prosektomium Anatomiczne i histologiczne sale mikroskopowe.
Znalazłem wzrokiem jakąś młodą lekarkę i zapytałem czy mogę dołączyć podczas badania. Akurat zapraszała do gabinetu jakiegoś psa ze starszym opiekunem. Zgodziła się uśmiechem.
Skracając opis wizyty – pies miał biegunkę, a Właściciel był średnio kumaty i nie umiał odpowiedzieć na żadne pytanie wprost. Podczas badania temperatury pies napiął się i po termometrze i dłoni pani doktor pociekła rzadka i cuchnąca maź.
Drugim pacjentem, który został zaproszony do gabinetu był pers, który parę dni wcześniej przeszedł jakiś zabieg operacyjny i musiał dostać kolejną dawkę antybiotyku. Problem był taki, że kot był strasznie agresywny i żadną metodą nie dał wyjąć się z transportera swoim Opiekunom. Lekarka w końcu wyszła z gabinetu i gdy wróciła miała ze sobą szeroki ręcznik. Wprawnym ruchem zarzuciła ręcznik kotu na głowę, szybko sięgnęła ręką, chwyciła go za kark i wydobyła na stół zabiegowy. Wśród głośnych syków i gniewnych pomruków pacjenta zastrzyk został podany, a kot po zdjęciu z głowy ręcznika zniknąl na powrót w transporterze.
Te dwa przypadki wystarczyły, abym doszedł do wniosku, że z psami i kotami nie chcę mieć nic do czynienia.
Potem nastąpił okres licznych wątpliwości, po co w ogóle jestem na tych studiach, załamanie wiary we własne siły i trudności by znaleźć sobie własne miejsce.
Na szczęście szczury są dość chorowite. A ponieważ w tamtym okresie miałem w domu całkiem pokaźne stado, to wraz z wiekiem kolejne osobniki zaczynały chorować. Chodziłem z nimi do lecznicy blisko domu, ale wnet okazało się, że to nie było optymalne rozwiązanie ani dla tamtych lekarzy, ani szczurów. Od słowa do słowa, podczas rozmów z innymi studentami, ktoś wspomniał nazwisko doktora Bieleckiego. W końcu trafiłem do jego gabinetu i zostałem tam na dłużej. Więcej, szybko uczyniłem warszawskie lecznice, w których przyjmował, moim drugim domem. Na tym etapie byłem już pewien że zostanę lekarzem drobnych ssaków.
Natomiast co do stomatologii… okazało się to trochę przypadkiem. Zawsze chciałem operować, bo wydawało mi się że jest to swego rodzaju kwintesencja bycia lekarzem, taka najbardziej prestiżowa działka. Chirurgia przez duże C. Ale podczas studiów i praktyk u doktora Bieleckiego moje doświadczenia z chirurgią były bardzo znikome, więc jako młody lekarz musiałem się wszystkiego uczyć od nowa. No i nie ukrywam, że mi nie szło. Jeszcze proste zabiegi jak kastracja samca, czy usunięcie guza tkanki podskórnej byłem w stanie wykonać, ale z grubszymi zabiegami na jamie brzusznej nie radziłem sobie zupełnie. Miałem niezdarne ręce, wszystko było za małe i nie potrafiłem szyć. Szybko więc odsunąłem się od chirurgii.
Jednakże w lecznicy w której pracowałem, przyjmowała wtedy Katarzyna Jodkowska, która konsultowała przypadki stomatologiczne oraz jeśli zaszła potrzeba operowała. Zainteresowało mnie to co robi. Nie ukrywam, że i samą Katarzynę polubiłem szczerze, więc naturalnie zacząłem spędzać z nią coraz więcej czasu i podpatrywać ją przy pracy. Po jakimś roku, jeśli dobrze pamiętam, Katarzyna zrezygnowała z pracy w tamtej lecznicy i siłą rzeczy to ja zająłem się stomatologią.
Stopniowo przyjmowałem coraz więcej pacjentów stomatologicznych, by parę lat później, już na innych śmieciach, zająć się wyłącznie zębami.
Jakie trudności napotkałeś na początku? Czy zachęcano czy bardziej zniechęcano Cię do tego?
Właściwie całe zainteresowanie stomatologią przyszło dość spontanicznie i naturalnie. I od początku miałem wolną rękę. Nie przypominam sobie aby ktoś kiedyś zniechęcał mnie, albo zachęcał do tego, co robiłem. Ale nikt też nie powiedział „dobra robota”, czy „robisz to źle, przestań”.
Więc to sam raczej byłem dla siebie największym motywatorem, ale również i demotywatorem, w zależności jak mi szło, a początki były straszne. Pamiętam, że niczego nie byłem pewien. Bardzo powoli uczyłem się na własnych błędach, kosztem pacjentów, nie rozumiejąc często dlaczego. Czy powinienem zrobić dany zabieg w taki albo w inny sposób? Dlaczego coś mi się nie udało? Dlaczego pacjent nie czuje się dobrze, zębodół ropieje, a antybiotyk nie działa? Dziś to poste, ale wtedy nie było nawet gdzie tego przeczytać, nie mówiąc już o tym, kogo zapytać.
Skąd czerpałeś wiedzę jako pionier w kraju w tak wąskiej dziedzinie?
Niestety na początku z własnej praktyki i z własnych błędów. Po prostu zajmując się wyłącznie stomatologią miałem najszerszy przekrój przez wszystkie możliwe przypadki. Miałem co prawda książkę Frances Harcourt Brown „Textbook of rabbit Medicine”, którą traktowałem jak Biblię oraz książkę Vittorio Capello „Rabbit and Rodent Dentistry Handbook”, jednak szybko okazało się, że pozycje te omawiały kwestie choroby stomatologicznej dosyć powierzchownie i poza przedstawianiem ogólnych schematów terapii, nie były pomocne w przypadkach jednostkowych.
I pewnie życie toczyłoby się dalej po staremu, gdyby nie moja frustracja i wciąż nurtujące mnie pytanie „co robię źle?” Zacząłem spędzać naprawdę dużo czasu poszukując w internecie artykułów na temat leczenia stomatologicznego, czytałem wszystko co udało mi się znaleźć. W taki sposób trafiłem na wówczas świeżo postawioną stronę Frances Harcourt Brown i przeczytałem, że organizuje szkolenia, a stomatologia była jednym z tematów. Zapisałem się. To był 2014 rok. Samo spotkanie Frances było olbrzymim przeżyciem, a kurs po prostu wystrzelił mnie w kosmos. W końcu miałem okazję porozmawiać z doświadczonym praktykiem z krwi i kości bardzo merytorycznie. I mimo, że nie uzyskałem jasnych odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, to przynajmniej dowiedziałem się jak bardzo wiele osób podobne pytania zadaje sobie i innym. Głupio to pewnie zabrzmi, ale dopiero tam dowiedziałem się jak istotna jest anatomia i do czego przydaje się znajomość budowy struktur, które się operuje.
Czy miałeś jakiegoś mentora?
Tak. Nawet kilku. I każdego na trochę innym etapie zawodowej kariery.
Pierwszym niewątpliwie był Wojciech Bielecki, który nauczył mnie weterynarii od podstaw i rozwinął moje zainteresowania w kierunku medycyny drobnych ssaków.
Kolejną osobą była wspomniana już Katarzyna Jodkowska, która zarówno merytoryką jak i olbrzymią charyzmą pomogła mi zacząć przygodę ze stomatologią.
Następne co pamiętam to okres olbrzymiej frustracji i samo-niezadowolenia. Na wątpliwości zawodowe nałożyły się dodatkowo problemy osobiste i w konsekwencji przeżyłem chyba epizod pomniejszej depresji.
Na szczęście znalazłem kursy u Frances w idealnym momencie. Wyjazd do Wielkiej Brytanii zmienił moje podejście do stomatologii o 180 stopni i dał pokłady pozytywnej energii które prawdopodobnie nie wyczerpały się do dzisiaj. Frances okazała się być cudowną, mądrą i cierpliwą nauczycielką, łączącą niezmierzone pokłady teoretycznej wiedzy z wieloletnim praktycznym doświadczeniem. I mimo że sam nie do końca potrafiłem powiedzieć jej wszystkiego co chciałem swoim łamanym angielskim, to jednak chłonąłem wszystko co ona i jej mąż Nigel przekazywali mi. Podejrzewam że sam w jakimś stopniu zafascynowałem Frances swoim zaangażowaniem w stomatologię oraz filozoficznym podejściem do leczenia pacjentów, które zawsze traktowałem jako swoistą wypadkową pomiędzy zadawaniem celowego cierpienia terapią, a przynoszeniem ulgi w cierpieniu wynikającemu z choroby. Kulminacją tej znajomości była konferencja z medycyny królików w kwietniu 2016 roku, od której zaczęło się także moje myślenie o własnych kursach. To właśnie Frances powiedziała mi, że powinienem wystartować ze szkoleniami i że moje przemyślenia mogą być wartościowe i ciekawe dla innych.
Największy sukces, największa porażka?
W moim przypadku Jest tak, że nigdy nie cieszyłem się długo z osiągnięć terapeutycznych. I mimo że mam – w swoim mniemaniu – parę spektakularnych sukcesów, to jednak nie są one nawet w połowie tak istotne, jak przeoczenia, błędy i komplikacje po zabiegach.
Jeśli mam wymienić, jedyną i największą porażkę w swojej karierze, to będzie to przypadek pacjenta, u którego wykonałem zabieg nie po właściwej stronie. Gdy się zorientowałem, cały świat zamarł na kilka sekund. Na szczęście po drugiej stronie ten sam ząb również był zmieniony i w planach było jego usunięcie w przyszłości. Koniec końców w 15 minut (dosłownie!) Wykonałem drugi zabieg – tego właściwego zęba. Opiekunowie nawet się ucieszyli, że wyrobiłem się z dwoma zabiegami podczas jednego znieczulenia, więc konsekwencji nie było. Ale najadłem się stresu za wszystkie czasy. Zwierzak szybko doszedł do siebie i przez jakiś czas czuł się super.
Natomiast w kwestii sukcesów… myślę, że mam swój wkład w to, jak dziś wygląda medycyna drobnych ssaków (włączając w to oczywiście stomatologię) w Polsce. Jestem dumny przede wszystkim z tego, że udało nam się stworzyć swoistą wspólnotę egzo-wetów, że trzymamy się razem i pomagamy sobie, a nie traktujemy jak zło konieczne i niechcianą konkurencję. Nasze zaangażowanie podłapują też studenci, a w ślad za nimi i grubsze uczelniane ryby, czy nawet firmy komercyjne. Wystarczy spojrzeć na ilość egzotycznych konferencji czy szkoleń, których z roku na rok jest u nas coraz więcej i stają się coraz bardziej prestiżowe. Cieszy mnie też zainteresowanie jakie wzbudzają moje własne szkolenia, że moja praca jest doceniana. To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
Jak reagują ludzie spoza branży na to, że jesteś „króliczym stomatologiem”?
Haha. Mają to w poważaniu :) bo nie wiedzą do końca co to oznacza.
Myślę że przyjmowanie wyłącznie stomatologicznych przypadków królików i gryzoni może zastanawiać i szokować ludzi, którzy w tej branży zapuścili już głębokie korzenie. To trochę zabawne, ale sam nie zdawałem sobie sprawy z tego jaką jestem anomalią, dopóki nie zacząłem jeździć na zagraniczne konferencje i szkolenia i nie zobaczyłem na własne oczy zdziwionych min i wyrazów niedowierzania, że jest gdzieś w świecie osoba zajmująca się jedynie taką tematyką. Ale trochę nie ma się czemu dziwić. Cały zachód obraca się wokół specjalizacji i dyplomatów, którzy stoją najwyżej w hierarchii autorytetów klinicznych i naukowych. Idąc tą retoryką, jest się albo specjalistą od stomatologii (w domyśle psy i koty), albo od egzotyki (w domyśle gady, ptaki, drobne ssaki, i tak dalej). Ja nie łapię się właściwie pod żadną kategorię, a jednak mam sporo do powiedzenia. I chyba to dziwi najbardziej.
Jak według Ciebie zmienia się podejście ludzi do małych ssaków i opieki nad nimi na przestrzeni lat?
Wydaje mi się, że skok świadomości zarówno wśród lekarzy jak i opiekunów odnośnie specyficznej biologii drobnych ssaków jest ogromny.
W ciągu 10 lat, od kiedy kończyłem studia i zaczynałem pracę, wykładniczo wzrosła ilość ludzi zainteresowanych tą tematyką. Ci ludzie zrzeszają się, choćby w internecie, wymieniają się informacjami, które może nie zawsze są w stu procentach trafione, ale na pewno zmierzają w kierunku podniesienia ogólnie pojętego dobrostanu egzotycznych zwierząt trzymanych w domach.
Również w nauce nastąpił olbrzymi przełom, bo przed rokiem 2000 praktycznie nie było żadnych książek czy artykułów, z których lekarze mogliby czerpać wiedzę. Teraz tych informacji jest znacznie więcej a ich ich dostępność wyraźnie wzrosła.
W moich oczach te przemiany idą równolegle i nakręcają się wzajemnie. I co istotne, jest jeszcze tyle do odkrycia, że spowolnienie tego tempa w następnych kilkunastu latach wydaje się mało prawdopodobne.
Gdzie widzisz siebie za 10 lat?
Chyba w końcu trzeba będzie trochę zwolnić tempo i zaszyć się w życiu osobistym z dorastającą córką. To największy priorytet.
Poza tym mam nadzieję wciąż jeździć na szkolenia stomatologiczne, bo dynamiczny rozwój tej młodej dziedziny u drobnych ssaków jest po prostu ciekawy.