Witajcie!
Postanowiłem poszerzyć działalność tego bloga o recenzje książek! I nie chodzi mi tutaj tylko o te weterynaryjne, ale także o takie, z których uczę się na co dzień, a z weterynarią nie mają z pozoru nic wspólnego. Czy jednak na pewno?
Kilka lat pracy dało mi do zrozumienia, że wiedza weterynaryjna w pracy to jedno, ale zapominamy o wielu innych aspektach takich jak:
- organizacja czasu
- praca z ludźmi
- radzenie sobie ze stresem
- marketing… i kilka innych rzeczy.Właśnie z tego wynika mój pomysł – by dzielić się z wami źródełkami moich inspiracji i wiedzy z umiejętności miękkich. Także w vetlifestyle’owych recenzjach poczytacie o tym co mnie pomaga bujać się do przodu i kreować własną rzeczywistość jeszcze lepiej :)
Na pierwszy ogień absolutny klasyk – Brian Tracy „Zjedz tę żabę”.
Traciego czytałem jeszcze na studiach, kiedy wierzyłem w istnienie mitycznej strefy komfortu i inne tego typu coachingowe farmazony. Skusiły mnie te miliony sprzedanych egzemplarzy, miliony, które mogłem zarobić i przystępny język autora. Milionów póki co nie zarobiłem, a przystępny język to nie wszystko i o ile dość często się z Traciem nie zgadzam, to akurat „Zjedz tę żabę” jest książką bardzo fajną na początek – gdy chcesz się stać władcą swojego czasu (lub chociaż chcesz spróbować).
Cała lektura toczy się wokół słów Marka Twaina mówiących, że jeśli rano zjesz żabę na surowo, to przez resztę dnia może być już tylko lepiej. Co przekładając na „kołczningowy” – najgorsze i najcięższe obowiązki staramy się zrobić jak najszybciej, a nie odwlekamy na później.
Trudno się z tą tezą nie zgodzić. Na samym wstępie dostajemy też jasny przekaz, że w obecnych czasach nie jesteśmy w stanie rozwiązać naszych wszystkich terminów, dopiąć wszystkich deadlinów i pozamykać wszystkich projektów od A do Z. Choć teraz to oczywiste, dla mnie oczywistym nie było, przez co mój wcześniejszy system pracy wydawał mi się z jakiś powodów nie doskonały, gdyż nie byłem w stanie zrozumieć ograniczeń, które nakłada na mnie 24h doba i ja sam.
Książka jest fajnym wstępem do planowania, zaprzyjaźnienia się z kalendarzem. Pomoże Ci rozbijać swoje wielkie plany na małe podpunkty, wprowadzi Cię do zasady Pareta (odsyłam do wikipedii), pozwoli wdrożyć metody małych zwycięstw. Dzięki niej udało mi się załatać kilka dziur w moim balonie produktywności, którymi uchodził czas. Wiele także moich problemów rozbitych na atomy udało się rozwiązać, bo zjadane po kawałku nie były już takie straszne.
Jak to z książkami Traciego, napisana jest tak przystępnie, że aż Ci głupio, że czytasz takie oczywistości, ale po lekturze rozumiesz, że tak naprawdę potrzebowałeś by ktoś Ci to wszystko poukładał w głowie na tych raptem 130 stronach.
W pewnych momentach jednak frustruje, by w jednym rozdziale mówić Ci o tym, że nie jesteś w stanie zrobić wszystkiego, a w innym by wstawać godzinę wcześniej, przychodzić do pracy wcześniej, wychodzić z pracy później, potem kilka stron dalej by jednak skasować maile i cieszyć się z rodziną. Dla normalnego człowieka, który dużo czasu i tak spędza w pracy i dużo robi ponad, te porady nie mieszczą się w 24h dniu, a na pewno już nie na dłuższą metę i brzmi to jak fantastyka. W polskiej weterynarii zostawanie po godzinach, branie 10 nocek w miesiącu itp. nie wiąże się z respektem u pracodawcy, a raczej z hodowaniem sobie garba i robieniem z siebie zapychacza grafikowych dziur – przynajmniej ja tak się do tego odnoszę patrząc z perspektywy czasu na bilans zysków i strat gdy tak pracowałem.
Przestarzałe także według mnie są rozdziały o wykorzystaniu nowoczesnej techniki, opisując jako regułę sytuacje anegdotyczne, które w dużej mierze negatywnie odbiłyby się na naszej pracy jak np. skasowanie wszystkich maili po urlopie, bo kto ma napisać i się z nami skontaktować to i tak to zrobi – tak jasne :). Jest też kilka innych utopijnych smaczków do wyłowienia z tej książki.
Mimo wszystko z całego serca polecam. Nie jako biblię i jedyną książkę na półce, ale jako przystawkę – pierwszy elementarz. Zjadając tą żabkę z takim właśnie podejściem będziecie zadowoleni.